piątek, 2 listopada 2012

Ukryta miłość





Czy widziałeś, czytelniku drogi, reklamę twixów? Opowiada ona o całej historii paralelnych batonów. Zgodnie z opowieścią jest twix lewy oraz twix prawy. Legenda głosi, że twórcy słodycza pokłócili się, i do dziś batona lewego i prawego łączy tylko wspólne opakowanie oraz podjazd.

Do niedawna myślałem, że unikam słodyczy. W ciągu ostatnich lat moje podniebienie stało się całkiem wytrawne. Okazuje się jednak, że wspomnianymi wyżej twixami objadam się każdego dnia. Co różni bowiem baton od polityka? Otóż baton prawdopodobnie nie potrafi kłamać. Jest to jednak kwestia drugorzędna, bo nie o to mi chodzi. 
Ostatni sondaż wepchnął 4-procentowy klin między moje dwie ulubione partie, przy okazji przywracając tej rządzącej prym w stopniu poparcia. Z pewnością niewiele osób interesuje się polityką w takie święta jak zaduszki. Ćoż, dziś zaduszki. 

Pech, lub raczej złośliwość losu chciała, by groby smoleńskie otworzyły się ponownie akurat w przeddzień święta wszystkich zmarłych. Tym razem buchnęło z nich trotylem, może odrobiną nitrogliceryny. A może niczym. Kolejny raz zadaję sobie pytanie, co sądzić o katastrofie smoleńskiej, i kolejny raz pozostaję bez odpowiedzi. Nie głowię się jednak nad przyczynami tragedii, a jej skutkami. Od 30 miesięcy trwa wojna, która nie tylko budzi frustrację. Ten konfikt się frustracją żywi. Perspektywa rozwiązania całej zagadki odsuwa się leniwie w cień, dając pole do zbijania politycznego kapitału przez dwa największe ugrupowania polskiej sceny politycznej. Bo chyba nie skłamię pisząc, że platforma ma w tej kwestii daleko większy interes od Prawa i Sprawiedliwości. Tak zwana prawica nie wygra w tym polu niczego poza wiedzą o przyczynach katastrofy. Donald Tusk znajduje za to najsilniejsze narzędzie do utrzymania się przy władzy. Tak to się wszystko kręci.
Partia Kaczyńskiego ma jakieś nowe dowody. Ale nie powie, to by była niekonsekwencja. Partia Tuska nieustannie tłumaczy się niemal ze wszystkiego. Partia Palikota straszy trybunałem. Gdyby ktoś zapytał mnie miesiąc temu, jak jest w Polsce z tym smoleńskiem, pewnie odparłbym, że całkiem nieźle. Dziś proponuję wycieczkę do SLD po jabłka. Są zdrowsze, niż popcorn. I batony.
Wracając do tych ostatnich, moje kaloryczne porównanie idealnie komponuje się z dwoma hegemonami naszego politycznego grajdołka. Odwieczna walka gigantów jest celem samym w sobie. Nie chodzi o wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Chodzi o to, żeby walczyć. Premier nie znajdzie lepszej opozycji, a opozycja nie znajdzie cieplejszego kąta, niż za piecem u premiera. Od lat karmelowy Donald Tusk trzyma w miłosnym uścisku herbatnikowego Jarosława Kaczyńskiego. Są to nierozłączne składniki batona. Przytuleni, cicho drzemią pod medialną czekoladą. Tak powstaje smakołyk, któremu nie może się oprzeć społeczeństwo. A może czas przejść na dietę?

Jakub Szegda
www.jotes.salon24.pl

wtorek, 30 października 2012

Komentarz bardzo niepolityczny...



Oj Polsko, Polsko… Nieładnie. Miałaś się obudzić, poderwać. Nadzwyczaj precyzyjna liczba twoich mieszkańców (między 40 a 200 tysięcy osób) radośnie tupała po Warszawie próbując swój kraj wyrwać z marazmu… PiS przemówiło (względnie) ludzkim głosem, nawet triumwirat premierów przez chwilę mieliśmy. Poszła plota w naród, że co bardziej zasłużeni też się obudzili na wezwanie żywych i wstają z grobów. I co? No i właśnie nic. O tym właśnie będzie ten komentarz.

Truizmem byłoby stwierdzenie, że w polityce zdarzają się przestoje. Nie zawsze coś się dzieje, taka już natura tego świata. Ale przyglądając się polskiej scenie politycznej, nie mogę pozbyć się irytującego uczucia niepokoju. Bo to już nie naturalny przestój. To jakaś totalna niemożność wszystkiego. Na próbę, zróbmy krótki przegląd „wydarzeń” z ostatnich dwóch tygodni.

Bezapelacyjnie newsem numer jeden, który zdominował chyba wszystkie media w kraju, był mecz-który-się-nie-odbył. Słowa „dach”, „stadion” i „narodowy” odmieniane były po tylekroć i w tak różnych okolicznościach, że nawet wynik przesuniętego na następny dzień spotkania przeszedł bez echa. Wkrótce, do odmienianych nagminnie słów dołączyły „minister” („ministra”?), „dymisja” i „premier”. Co ciekawe, sami zainteresowani nie wykazali dobrej woli i do odmieniania się nie przyłączyli, konsekwentnie powstrzymując się od komentarzy aż do następnego tygodnia. Jeżeli ktoś wstrzymywał oddech przez cały ten czas – mam tylko nadzieję, że się nie udusił. Jak w dobrej bajce wszystko się dobrze skończyło, posła Jońskiego skarcono za niewybredne komentarze, ministra Mucha została na stanowisku, tylko niektórzy upierdliwi marudzili, że z tym dachem to jednak coś nie w porządku, i że ktoś powinien za to wylecieć. Defetyści, doprawdy.

Przypadkiem (podobno kontrolowanym – wierzymy na słowo) w jednym czasie uwaga polityków i mediów skupiła się na dwóch dyżurnych, światopoglądowych kwestiach, które w jednym czasie trafiły pod obrady sejmu. Projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej i kwestia refundacji in vitro. I w ten prosty sposób wszyscy znowu zapomnieli o bożym świecie i jęli rozprawiać; czy 15 tysięcy par to dużo czy mało, czy aby na pewno refundacja jest słuszna, mrozić zarodki czy też może nie, kto ma prawo decydować o przerwaniu ciąży i na jakich warunkach, co to jest aborcja eugeniczna… I tak dalej.

Nie, drodzy państwo. Spójrzmy wreszcie prawdzie w oczy. Kompromis aborcyjny w Polsce nie zostanie naruszony. Jeżeli ktoś zamartwiał się tą kwestią, spieszę uspokoić: żadna partia, rządząca czy opozycyjna, w obecnej sytuacji nie zaryzykuje narażenia się połowie społeczeństwa. (Tak mniej więcej rozkładają się opinie obywateli). Kompromis moralny przyjął prawie 20 lat temu formę ustawy i stał się kompromisem politycznym. A sprawa in vitro? Pomijając już różnice w społeczeństwie, sama Platforma również nie jest w tej kwestii zgodna. A dopóki partia (zwłaszcza rządząca) nie jest w stanie zaprezentować spójnego stanowiska, nawet tak poważna próba poważnego podejścia do tematu musiała się skończyć krótką burzą medialną… i wzruszeniem ramion. Bo przecież nie o to chodzi by złapać króliczka…

Wszystkim, którzy zatroskani przyglądali się wydarzeniom w kraju, czekając na jakieś poruszenie, przyszła z pomocą… pogoda. I oto w tym roku zima nie poprzestała na tradycyjnym zaskoczeniu drogowców, poszła krok dalej, zaskoczyła elektryków. W ten sposób, w XXI wieku, w samym województwie mazowieckim około 70 000 odbiorców zostało bez prądu. Co poza irytującym brakiem internetu i nastrojowym brakiem światła, przyniosło również brak wody i ogrzewania. Przez około dobę. W pewnym sensie wszyscy poczuliśmy się zaskoczeni, a zatem można przyjąć, że cel został osiągnięty. Szkoda tylko, że nie do końca o to nam chodziło, bowiem to zaskoczenie zamiast ożywienia wywołało kolejną stagnację – na drogach, na kolei, a nawet w domach.

I tak oto, proszę państwa, na Stadion Narodowy spadł deszcz, Endless Summer dobiegło końca, z impetem (i nowym prezesem PZPN) nastała zima. Na impet w polityce czekamy z niecierpliwością. Lania wody mamy już przesyt.

Klara Spurgjasz

środa, 24 października 2012

WYBORY W USA

14 dni i 0 jednoznacznych wskazań 

Za niecałe 14 dni odbędą się wybory prezydenckie w USA. W ciągu ostatnich tygodni sondaże na zmianę wskazywały przewagę Romneya, to Obamy. Romney był faworytem po wygranej pierwszej debacie, jednak Obama zdołał nadrobić straty. Sondaże przeprowadzone przez telewizję CNN tuż po poniedziałkowej debacie wskazały na przewagę Obamy (48% do 40%). Skoki sondażowe nie wydają się być trwałe- wobec tego czy przyznawane Demokracie zwycięstwo w finałowej debacie może mieć jakiekolwiek znaczenie? 


Izrael, Izrael, Izrael … 

Trzecia-ostatnia debata będąca zarazem zapowiedzią wyborczej mety nabrała tempa. Kandydaci stale przerywali sobie nawzajem, próbując wytykać przeciwnikowi błędy. To Obama zdołał jednak obnażyć niekonsekwencję Romneya, dowodząc, że ten zajmował wcześniej odmienne stanowisko w większości poruszanych spraw. Romney rzeczywiście wykazywał podczas debaty dużo bardziej pojednawczą postawę, odrzucając forsowane wcześniej rozwiązania konfrontacyjne. Ponadto pytany o własne remedium przychylał się do opinii Obamy. Różnicą jaką można na podstawie debaty wskazać między wizją Romneya i Obamy jest kwestia finansowania armii- Republikanin krytykował zmniejszanie budżetu armii, Demokrata przekonywał, że obcięcie wydatków na armię nie sprawi, że USA będą mniej bezpieczne. Kandydaci wskazali także na inne największe zagrożenia dla współczesnej Ameryki. Obecny Prezydent upatrywał zagrożenia w terroryzmie, Romney w nuklearnym Iranie. 

Podczas gdy Obama dynamicznie dowodził niekompetencji Romneya w materii spraw zagranicznych, kandydat republikanów spokojnie i konsekwentnie starał się punktować Demokratę za podjęte przez niego dotychczasowe działania. Romney oskarżył przeciwnika o brak strategii, która mogłaby zahamować falę rozlewającego się w krajach muzułmańskich ekstremizmu islamskiego oraz okazywanie słabości wobec zbrojenia nuklearnego Iranu. Wypomniał także odwołanie rozpoczętego przez Georga’a W. Busha planu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce. 

Pomijając jednak kwestię retoryki stosowanej przez kandydatów debata w swojej treści przyniosła smutne wnioski: na jej bazie można by stwierdzić, że polityka zagraniczna USA ogranicza się jedynie do Bliskiego Wschodu. Obaj kandydaci stale powracali do kwestii Izraela, nie padły za to żadne słowa o Unii Europejskiej. 

Wybór negatywny? 

Poniedziałkowa debata stanowi właściwie ostatni set kampanii i prawdopodobnie nie wpłynie ona na ostateczny wynik wyborów. Sondaże nie dają wyraźnej przewagi żadnemu z kandydatów. O wszystkim może więc zadecydować jeszcze pojawienie się jakiegoś wydarzenia zewnętrznego, inaczej wszystko rozegra się na poziomie „ground game”- działań podjętych przez wolontariuszy i aktywistów w decydujących stanach USA. Po ofensywie prawyborczej, zjazdach i dwóch poprzednich debatach Amerykanom pozostało jedynie przystąpić do wyborów. Najpewniej skończą się one minimalną porażką jednego z kandydatów. Pewne jest natomiast jedno, nawet jeśli szala zwycięstwa przechyli się na stronę Obamy, nie ma on już szans powtórzyć sukcesu z 2008 roku. Wybór też będzie się streszczał w tak/nie dla Obamy, aniżeli szczególnej sympatii dla Romneya. 


Katarzyna Szczypska




wtorek, 23 października 2012

Paraliż światopoglądowy


Donald Tusk w ostatnich dniach znów zaczął pojawiać się mediach. Stworzyło to okazję do zadania pytań zarówno o wizję dotyczącą gospodarki jak i sprawy związane ze światopoglądem. Przy tych ostatnich w wypowiedziach premiera dominowało jedno słowo: „kompromis”. Czy Donald Tusk jest sparaliżowany sytuacją podziału w Platformie Obywatelskiej?

Informacja premiera o stanie realizacji expose oraz planach na najbliższe lata podana przez Donalda Tuska otworzyła jesienną ofensywę premiera. Obok tzw. ”drugiego expose” drugą sprawę, która budziła emocje było nieszczęsne głosowanie nad wnioskiem o odrzucenie projektu zaostrzającego prawo aborcyjne. Przy tej okazji padły pytania o inne ustawy, przy których uchwalaniu nie ma dyscypliny partyjnej. W odpowiedziach premiera widać było wielką ostrożność tak jakby nie chciał „podpaść” żadnej z partyjnych frakcji.

Pierwsza sprawa to wspomniana afera związana z pozwoleniem na rozpatrzenie przez sejmowe komisji ustawy antyaborcyjnej. Premier potępił zachowanie swoich partyjnych kolegów, stwierdzając, że istniejący kompromis jest optymalnym rozwiązaniem. Nie wiem czy słowo kompromis jest tutaj odpowiednie – na tyle pozwolili konserwatyści, wiele środowisk teraz nazywa to dyktatem Kościoła.

Kolejny kompromis to sprawa refundacji in vitro. Na pytanie Tomasz Lisa jaka jest opinia osobista posła Donalda Tuska, premier miał problemy z odpowiedzią. W końcu stwierdził, że przychyla się do projektu Małgorzaty Kidawy – Błońskiej. Dziś już wiadomo, że w 2013 roku rozpocznie się refundacja zabiegu in vitro przez państwo obejmująca 15 000 par. Ale patrząc, że podjęcie tej decyzji zajęło parę lat, także tu widać, że zarówno PO jak i rząd nie były w stanie wypracować, powiedzmy szczerze mało kontrowersyjnego projektu, bez dokładnych konsultacji z konserwatywnym skrzydłem Platformy.

Ciekawym przypadkiem jest także zaproponowany przez premiera w ubiegłym roku projekt likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienie go dobrowolnym odpisem od podatku na związki wyznaniowe. Wydawało się już, ze Tusk spełni swoją przedwyborczą obietnicę w której stwierdził, że „rząd nie będzie klęczeć przed księdzem”. Wydaje się jednak, że zarówno ta władza jak i każda poprzednia jednak klęczy przed Kościołem - projekt ustawy jest poddany konsultacjom od dłuższego czasu, i nie za bardzo widać końca tych działań. Czy także w tym przypadku rząd, bardziej niż ze społeczeństwem liczy się ze zdaniem ministra Gowina i innych konserwatywnych posłów?

W Polsce cały czas nie mamy przepisów dotyczących ułatwień dla par żyjących w nieformalnych związkach. To ułatwiłoby życie nie tylko parom homoseksualnym, ale także tym którzy nie decydują się na zawarcie małżeństwa. Projekt posła Dunina tak samo jak ten dotyczący likwidacji Funduszu Kościelnego poddany jest pracom komisji sejmowych i konsultacjom społecznym. Znowu potrzebna ustawa utknęła w martwym punkcie nie wiadomo na ile lat (jak w przypadku refundacji zabiegów in vitro).

Te wszystkie przykłady świadczą o tym ,że rząd nie może się wyzwolić spod wpływu 40 posłów Platformy Obywatelskiej. Podział w partii służy już tylko utrzymaniu władzy, bo na pewno nie społeczeństwu, które czeka na potrzebne zmiany w przepisach. Władza w Polsce jest sparaliżowana, panuje stagnacja, może to także stanowi powód spadku poparcia. Jedyną rzeczą, która trzyma PO i Donalda Tuska u władzy to brak lepszej alternatywy i dość niepokojąca perspektywa rządów PiS-u. Wygrana Jarosława Kaczyńskiego oznaczałaby, że wszystkie wymienione wyżej sprawy nie byłyby nawet poddane dyskusji.

Paweł Strzelczyk


niedziela, 21 października 2012

Kolejny krok Szkocji w stronę niepodległości

Klamka zapadła. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron i Pierwszy Minister autonomicznego Rządu Szkocji Alex Salmond podpisali w poniedziałek historyczne porozumienie. Porozumienie, które otwiera Szkotom drogę do uzyskania niepodległości.

Cierpliwość popłaca

Poprzedzona miesiącami negocjacji, okupiona walką w przeróżnych kampaniach społecznych. Było warto. Szef Szkockiej Partii Narodowej może ogłosić swój wielki tryumf. Dopiął tego, o co walczył od co najmniej trzech lat. Powtarzał jak mantrę: „Szkocja chce niezależnego parlamentu, chcemy podejmować własne decyzje, chcemy niepodległości”. Formalny projekt referendum dotyczącego opuszczenia Wielkiej Brytanii zgłosił już w styczniu 2011. Jednostronnie, w imieniu autonomicznego Rządu Szkocji oznajmił, że głosowanie odbędzie się jesienią 2014 roku, w siedemsetną rocznicę zwycięskiej dla Szkotów bitwy pod Bannockburn. Tym razem polityka faktów dokonanych okazała się skuteczna. David Cameron potwierdził tę datę i uzgodnił z Salmondem szczegóły formalne dotyczące referendum.

Jak zakłada porozumienie, od tego momentu autonomiczny Rząd Szkocji otrzymał wolną rękę w sprawie legislacji dotyczącej niepodległościowego głosowania. Ma ono spełnić najwyższe wymagania przejrzystości, sprawiedliwości. Zagwarantowany ma być również właściwy dostęp do eksperckiej informacji na temat jednej i drugiej strony wyboru. Gabinet Salmonda ustali dokładną datę, sprecyzowane prawo wyborcze oraz sformułuje pytanie. Ma także kontrolować finansowanie kampanii wyborczych zwolenników i przeciwników Wolnej Szkocji.

Diabeł tkwi w szczegółach

Zwycięstwo lidera szkockich autonomistów wydaje się zatem pełne. W planowanym referendum zostanie zadane tylko jedno pytanie i zabrzmi ono najprawdopodobniej „Czy chcesz aby Szkocja była państwem niepodległym?” Na karcie do głosowania nie znajdą się żadne alternatywy w postaci dalszej dewolucji – Szkocja na własnym rachunku, albo Szkocja pod brytyjskimi rządami. I choć ostateczną treść poznamy pewnie za dwa lata, to zgodnie z wielokrotnie wypowiadanymi słowami Salmonda właśnie takiej formuły musimy się spodziewać. Dodatkowo, jeśli wierzyć zapowiedziom, prawo głosu w tym wydarzeniu uzyskają obywatele zamieszkali w Szkocji, którzy w dniu referendum ukończyli 16 lat.

Zawsze miałem mnóstwo szacunku dla Szkotów. W lokalnych wyborach wybrali partię, która chciała głosowania nad opuszczeniem Wielkiej Brytanii. Moim zadaniem jest dać im tę możliwość, zapewnić by było to głosowanie sprawiedliwe, uczciwe i gwarantowane prawem brytyjskim – powiedział Premier David Cameron. Dziennikarze, którzy zebrali się na uroczystym podpisaniu porozumienia przed St Andrew's House w Edynburgu, dopytywali dlaczego zgodził się na warunki postawione przez Salmonda: Efekt naszych negocjacji jest dokładnie taki jak chciałem. Jedno proste pytanie. Żadnych maksymalnych dewolucji, do 2014 roku zakończymy wielką niepewność co do statusu Szkocji – odpowiedział. Dodał również, że jeśli Szkoci zdecydują się pozostać w obrębie Wielkiej Brytanii, to jest możliwa dalsza dewolucja i rozszerzenie uprawnień autonomicznego Parlamentu.

Czy Szkocja chce niepodległości?

Sami mieszkańcy północnej krainy nie mają jeszcze pewności. Sondaże wskazują na różne tendencje, ale poparcie dla idei opuszczenia porozumienia z Anglią, Walią i Irlandią Północną waha się od 30 do 40% uprawnionych do głosowania. Stabilnym dowodem aprobaty na poziomie 50% cieszy się opcja przeciwna. Zadaniem na najbliższe tygodnie dla agencji sondażowych będzie poszerzenie próby badanych o potencjalnych młodszych niż 18 lat głosujących. Profesorowie i badacze społeczni wskazują, że kryzys i chęć zaznaczenia swojej własnej polityki na arenie Unii Europejskiej może przeważyć w wkrótce szalę na korzyść secesjonistów.

Tak czy inaczej – Szkoci zrobili kolejny krok w stronę niepodległości, a Alex Salmond realizuje swoje przedwyborcze obietnice. Teraz czas na zintensyfikowane kampanie referendalne. Prężnie działa strona www.yesscotland.net , będąca nieformalną platformą poparcia niepodległości. W opozycji stoją regionalne, szkockie oddziały Labourzystów, Torysów i Liberalnych Demokratów. Warto przyjrzeć się również perspektywie referendum w kontekście Unii Europejskiej. Miesiąc temu automatyczne członkostwo po secesji zakwestionował Przewodniczący Komisji Jose Manuel Barroso. Wydaje się jednak, że proeuropejska Szkocja byłaby korzystną przeciwwagą dla izolacjonistycznych tendencji Wielkiej Brytanii. W tym przypadku możemy być pewni jednego. Nie powtórzy się casus słynnego referendum dotyczącego Lizbony w Irlandii – Alex Salmond zagwarantował, że jeśli Szkocja powie nie, głosowanie nie będzie powtarzane. Nie chcemy, aby skończyło się to tak jak w przypadku Quebecu, gdzie głosowano wiele razy, aż w końcu media nazwały tę całą szopkę „neverendum”. Nie wybieramy do skutku, wybieramy raz, a dobrze. Unia łącząca Szkotów i Anglików trwa już 305 lat. Być może obserwujemy jej schyłkowy okres. 

Paweł Krulikowski

Tekst ukazał się również na portalu www.mojeopinie.pl 

piątek, 19 października 2012

Zmęczenie materiału




Minął już okrągły tydzień od przedstawienia, które wystawiono w sali plenarnej z okazji... roku nowego rządu? Jesieni? Groźby przyspieszonych wyborów? Zbędne skreśl. Tak czy inaczej PDT postanowił wypełnić spiżarki na obietnice. Tak na zimę, żeby było. Od zeszłego piątku spiżarki zostały zinwentaryzowane, obejrzane. Nagromadziły się więc i wyniki, które sugerują, iż rząd sięgnął po najwyższe na wierzbie gruszki, by te spiżarki nimi wyładować. Z mojego punktu widzenia plon zmarnieje szybko, zanim jeszcze spadnie śnieg. Problemów do rozwiązania bowiem cała masa, zaś pomysłów chyba brak. Widać to wyraźnie po samym expose premiera, które pokazało, że specjaliści zagubili się w swoich obowiązkach, zaplecze jest zmęczone i bez ikry. Prowadzona dotychczas (w tym roku) strategia była wyważona i dawała niezłe efekty w postaci utrzymujących się sondaży poparcia, a także stabilnej sytuacji na arenie politycznej. Od pewnego czasu następuje jednak regres, premier stopniowo zmienia swoje oblicze. Jeżeli eksperci Donalda Tuska nie wezmą się do roboty, jego władza straci najważniejszą podwalinę, jaką jest spokój w społeczeństwie.

Byłem mocno zdziwiony, gdy mównica sejmowa zamieniła się w dom aukcyjny. Oto bowiem premier podniósł po latach rękawicę rzucaną na każdym rogu przez PiS, i zaczął się z nimi licytować. Niektórzy powiedzą, że chodzi tu o liczbę i cenę obietnic, jakie przedstawił. Błędem jest tu jednak zauważenie kandydata Glińskiego, i uznanie go za rywala. W swojej długiej kadencji premier Tusk nie tracił zbędnie czasu na komentowanie poczynań opozycji. Władza powinna się skupić na władzy. Ten błąd, w połączeniu z wypadkami ostatniego tygodnia (także do wyboru) może ustanowić niedający się już zwalczyć trend, który pociągnie platformę na dno. Pozwolono bowiem na to, by np. w kwestii dachu, medialnie pociągać do odpowiedzialności ministrę sportu, a nawet premiera! Po co oni się tym interesują? Czy urząd ministra obliguje do odbiorów technicznych przed i po każdym meczu? Nie sądzę. O ile jednak na tym polu można było od tego uciec, to debata na temat kieszonkowego z Unii będzie nieunikniona. Już dziś pojawiają się w końcu sygnały mówiące, że o okrągłych trzystu miliardach możemy raczej pomarzyć. 

Po co więc było to expose? Po to, by zespawać partię? By pokazać opozycji swoją siłę? To wystąpienie było, myślę, największym błędem Donalda Tuska. Bez powodu wystawił się na zmasowany atak. Z PRowego punktu widzenia wszystko powinno zagrać jak z nut. Za PRem nie stały jednak solidne propozycje, a polityczna hucpa.

Autor: Jakub Szegda
www.jotes.salon24.pl