Oj
Polsko, Polsko… Nieładnie. Miałaś się obudzić, poderwać. Nadzwyczaj precyzyjna
liczba twoich mieszkańców (między 40
a 200 tysięcy osób) radośnie tupała po Warszawie
próbując swój kraj wyrwać z marazmu… PiS przemówiło (względnie) ludzkim głosem,
nawet triumwirat premierów przez chwilę mieliśmy. Poszła plota w naród, że co
bardziej zasłużeni też się obudzili na wezwanie żywych i wstają z grobów. I co?
No i właśnie nic. O tym właśnie będzie ten komentarz.
Truizmem byłoby stwierdzenie, że w polityce
zdarzają się przestoje. Nie zawsze coś się dzieje, taka już natura tego świata.
Ale przyglądając się polskiej scenie politycznej, nie mogę pozbyć się
irytującego uczucia niepokoju. Bo to już nie naturalny przestój. To jakaś
totalna niemożność wszystkiego. Na próbę, zróbmy krótki przegląd „wydarzeń” z
ostatnich dwóch tygodni.
Bezapelacyjnie newsem numer jeden, który
zdominował chyba wszystkie media w kraju, był mecz-który-się-nie-odbył. Słowa
„dach”, „stadion” i „narodowy” odmieniane były po tylekroć i w tak różnych
okolicznościach, że nawet wynik przesuniętego na następny dzień spotkania przeszedł
bez echa. Wkrótce, do odmienianych nagminnie słów dołączyły „minister”
(„ministra”?), „dymisja” i „premier”. Co ciekawe, sami zainteresowani nie
wykazali dobrej woli i do odmieniania się nie przyłączyli, konsekwentnie
powstrzymując się od komentarzy aż do następnego tygodnia. Jeżeli ktoś
wstrzymywał oddech przez cały ten czas – mam tylko nadzieję, że się nie udusił.
Jak w dobrej bajce wszystko się dobrze skończyło, posła Jońskiego skarcono za
niewybredne komentarze, ministra Mucha została na stanowisku, tylko niektórzy
upierdliwi marudzili, że z tym dachem to jednak coś nie w porządku, i że ktoś
powinien za to wylecieć. Defetyści, doprawdy.
Przypadkiem (podobno kontrolowanym – wierzymy
na słowo) w jednym czasie uwaga polityków i mediów skupiła się na dwóch
dyżurnych, światopoglądowych kwestiach, które w jednym czasie trafiły pod
obrady sejmu. Projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej i kwestia refundacji in
vitro. I w ten prosty sposób wszyscy znowu zapomnieli o bożym świecie i jęli
rozprawiać; czy 15 tysięcy par to dużo czy mało, czy aby na pewno refundacja
jest słuszna, mrozić zarodki czy też może nie, kto ma prawo decydować o
przerwaniu ciąży i na jakich warunkach, co to jest aborcja eugeniczna… I tak
dalej.
Nie, drodzy państwo. Spójrzmy wreszcie
prawdzie w oczy. Kompromis aborcyjny w Polsce nie zostanie naruszony. Jeżeli
ktoś zamartwiał się tą kwestią, spieszę uspokoić: żadna partia, rządząca czy
opozycyjna, w obecnej sytuacji nie zaryzykuje narażenia się połowie
społeczeństwa. (Tak mniej więcej rozkładają się opinie obywateli). Kompromis moralny
przyjął prawie 20 lat temu formę ustawy i stał się kompromisem politycznym. A
sprawa in vitro? Pomijając już różnice w społeczeństwie, sama Platforma również
nie jest w tej kwestii zgodna. A dopóki partia (zwłaszcza rządząca) nie jest w
stanie zaprezentować spójnego stanowiska, nawet tak poważna próba poważnego
podejścia do tematu musiała się skończyć krótką burzą medialną… i wzruszeniem
ramion. Bo przecież nie o to chodzi by złapać króliczka…
Wszystkim, którzy zatroskani przyglądali się
wydarzeniom w kraju, czekając na jakieś poruszenie, przyszła z pomocą… pogoda.
I oto w tym roku zima nie poprzestała na tradycyjnym zaskoczeniu drogowców,
poszła krok dalej, zaskoczyła elektryków. W ten sposób, w XXI wieku, w samym
województwie mazowieckim około 70 000 odbiorców zostało bez prądu. Co poza
irytującym brakiem internetu i nastrojowym brakiem światła, przyniosło również
brak wody i ogrzewania. Przez około dobę. W pewnym sensie wszyscy poczuliśmy
się zaskoczeni, a zatem można przyjąć, że cel został osiągnięty. Szkoda tylko,
że nie do końca o to nam chodziło, bowiem to zaskoczenie zamiast ożywienia
wywołało kolejną stagnację – na drogach, na kolei, a nawet w domach.
I tak oto, proszę państwa, na Stadion
Narodowy spadł deszcz, Endless Summer dobiegło końca, z impetem (i nowym
prezesem PZPN) nastała zima. Na impet w polityce czekamy z niecierpliwością. Lania
wody mamy już przesyt.
Klara Spurgjasz