piątek, 2 listopada 2012

Ukryta miłość





Czy widziałeś, czytelniku drogi, reklamę twixów? Opowiada ona o całej historii paralelnych batonów. Zgodnie z opowieścią jest twix lewy oraz twix prawy. Legenda głosi, że twórcy słodycza pokłócili się, i do dziś batona lewego i prawego łączy tylko wspólne opakowanie oraz podjazd.

Do niedawna myślałem, że unikam słodyczy. W ciągu ostatnich lat moje podniebienie stało się całkiem wytrawne. Okazuje się jednak, że wspomnianymi wyżej twixami objadam się każdego dnia. Co różni bowiem baton od polityka? Otóż baton prawdopodobnie nie potrafi kłamać. Jest to jednak kwestia drugorzędna, bo nie o to mi chodzi. 
Ostatni sondaż wepchnął 4-procentowy klin między moje dwie ulubione partie, przy okazji przywracając tej rządzącej prym w stopniu poparcia. Z pewnością niewiele osób interesuje się polityką w takie święta jak zaduszki. Ćoż, dziś zaduszki. 

Pech, lub raczej złośliwość losu chciała, by groby smoleńskie otworzyły się ponownie akurat w przeddzień święta wszystkich zmarłych. Tym razem buchnęło z nich trotylem, może odrobiną nitrogliceryny. A może niczym. Kolejny raz zadaję sobie pytanie, co sądzić o katastrofie smoleńskiej, i kolejny raz pozostaję bez odpowiedzi. Nie głowię się jednak nad przyczynami tragedii, a jej skutkami. Od 30 miesięcy trwa wojna, która nie tylko budzi frustrację. Ten konfikt się frustracją żywi. Perspektywa rozwiązania całej zagadki odsuwa się leniwie w cień, dając pole do zbijania politycznego kapitału przez dwa największe ugrupowania polskiej sceny politycznej. Bo chyba nie skłamię pisząc, że platforma ma w tej kwestii daleko większy interes od Prawa i Sprawiedliwości. Tak zwana prawica nie wygra w tym polu niczego poza wiedzą o przyczynach katastrofy. Donald Tusk znajduje za to najsilniejsze narzędzie do utrzymania się przy władzy. Tak to się wszystko kręci.
Partia Kaczyńskiego ma jakieś nowe dowody. Ale nie powie, to by była niekonsekwencja. Partia Tuska nieustannie tłumaczy się niemal ze wszystkiego. Partia Palikota straszy trybunałem. Gdyby ktoś zapytał mnie miesiąc temu, jak jest w Polsce z tym smoleńskiem, pewnie odparłbym, że całkiem nieźle. Dziś proponuję wycieczkę do SLD po jabłka. Są zdrowsze, niż popcorn. I batony.
Wracając do tych ostatnich, moje kaloryczne porównanie idealnie komponuje się z dwoma hegemonami naszego politycznego grajdołka. Odwieczna walka gigantów jest celem samym w sobie. Nie chodzi o wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Chodzi o to, żeby walczyć. Premier nie znajdzie lepszej opozycji, a opozycja nie znajdzie cieplejszego kąta, niż za piecem u premiera. Od lat karmelowy Donald Tusk trzyma w miłosnym uścisku herbatnikowego Jarosława Kaczyńskiego. Są to nierozłączne składniki batona. Przytuleni, cicho drzemią pod medialną czekoladą. Tak powstaje smakołyk, któremu nie może się oprzeć społeczeństwo. A może czas przejść na dietę?

Jakub Szegda
www.jotes.salon24.pl

wtorek, 30 października 2012

Komentarz bardzo niepolityczny...



Oj Polsko, Polsko… Nieładnie. Miałaś się obudzić, poderwać. Nadzwyczaj precyzyjna liczba twoich mieszkańców (między 40 a 200 tysięcy osób) radośnie tupała po Warszawie próbując swój kraj wyrwać z marazmu… PiS przemówiło (względnie) ludzkim głosem, nawet triumwirat premierów przez chwilę mieliśmy. Poszła plota w naród, że co bardziej zasłużeni też się obudzili na wezwanie żywych i wstają z grobów. I co? No i właśnie nic. O tym właśnie będzie ten komentarz.

Truizmem byłoby stwierdzenie, że w polityce zdarzają się przestoje. Nie zawsze coś się dzieje, taka już natura tego świata. Ale przyglądając się polskiej scenie politycznej, nie mogę pozbyć się irytującego uczucia niepokoju. Bo to już nie naturalny przestój. To jakaś totalna niemożność wszystkiego. Na próbę, zróbmy krótki przegląd „wydarzeń” z ostatnich dwóch tygodni.

Bezapelacyjnie newsem numer jeden, który zdominował chyba wszystkie media w kraju, był mecz-który-się-nie-odbył. Słowa „dach”, „stadion” i „narodowy” odmieniane były po tylekroć i w tak różnych okolicznościach, że nawet wynik przesuniętego na następny dzień spotkania przeszedł bez echa. Wkrótce, do odmienianych nagminnie słów dołączyły „minister” („ministra”?), „dymisja” i „premier”. Co ciekawe, sami zainteresowani nie wykazali dobrej woli i do odmieniania się nie przyłączyli, konsekwentnie powstrzymując się od komentarzy aż do następnego tygodnia. Jeżeli ktoś wstrzymywał oddech przez cały ten czas – mam tylko nadzieję, że się nie udusił. Jak w dobrej bajce wszystko się dobrze skończyło, posła Jońskiego skarcono za niewybredne komentarze, ministra Mucha została na stanowisku, tylko niektórzy upierdliwi marudzili, że z tym dachem to jednak coś nie w porządku, i że ktoś powinien za to wylecieć. Defetyści, doprawdy.

Przypadkiem (podobno kontrolowanym – wierzymy na słowo) w jednym czasie uwaga polityków i mediów skupiła się na dwóch dyżurnych, światopoglądowych kwestiach, które w jednym czasie trafiły pod obrady sejmu. Projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej i kwestia refundacji in vitro. I w ten prosty sposób wszyscy znowu zapomnieli o bożym świecie i jęli rozprawiać; czy 15 tysięcy par to dużo czy mało, czy aby na pewno refundacja jest słuszna, mrozić zarodki czy też może nie, kto ma prawo decydować o przerwaniu ciąży i na jakich warunkach, co to jest aborcja eugeniczna… I tak dalej.

Nie, drodzy państwo. Spójrzmy wreszcie prawdzie w oczy. Kompromis aborcyjny w Polsce nie zostanie naruszony. Jeżeli ktoś zamartwiał się tą kwestią, spieszę uspokoić: żadna partia, rządząca czy opozycyjna, w obecnej sytuacji nie zaryzykuje narażenia się połowie społeczeństwa. (Tak mniej więcej rozkładają się opinie obywateli). Kompromis moralny przyjął prawie 20 lat temu formę ustawy i stał się kompromisem politycznym. A sprawa in vitro? Pomijając już różnice w społeczeństwie, sama Platforma również nie jest w tej kwestii zgodna. A dopóki partia (zwłaszcza rządząca) nie jest w stanie zaprezentować spójnego stanowiska, nawet tak poważna próba poważnego podejścia do tematu musiała się skończyć krótką burzą medialną… i wzruszeniem ramion. Bo przecież nie o to chodzi by złapać króliczka…

Wszystkim, którzy zatroskani przyglądali się wydarzeniom w kraju, czekając na jakieś poruszenie, przyszła z pomocą… pogoda. I oto w tym roku zima nie poprzestała na tradycyjnym zaskoczeniu drogowców, poszła krok dalej, zaskoczyła elektryków. W ten sposób, w XXI wieku, w samym województwie mazowieckim około 70 000 odbiorców zostało bez prądu. Co poza irytującym brakiem internetu i nastrojowym brakiem światła, przyniosło również brak wody i ogrzewania. Przez około dobę. W pewnym sensie wszyscy poczuliśmy się zaskoczeni, a zatem można przyjąć, że cel został osiągnięty. Szkoda tylko, że nie do końca o to nam chodziło, bowiem to zaskoczenie zamiast ożywienia wywołało kolejną stagnację – na drogach, na kolei, a nawet w domach.

I tak oto, proszę państwa, na Stadion Narodowy spadł deszcz, Endless Summer dobiegło końca, z impetem (i nowym prezesem PZPN) nastała zima. Na impet w polityce czekamy z niecierpliwością. Lania wody mamy już przesyt.

Klara Spurgjasz

środa, 24 października 2012

WYBORY W USA

14 dni i 0 jednoznacznych wskazań 

Za niecałe 14 dni odbędą się wybory prezydenckie w USA. W ciągu ostatnich tygodni sondaże na zmianę wskazywały przewagę Romneya, to Obamy. Romney był faworytem po wygranej pierwszej debacie, jednak Obama zdołał nadrobić straty. Sondaże przeprowadzone przez telewizję CNN tuż po poniedziałkowej debacie wskazały na przewagę Obamy (48% do 40%). Skoki sondażowe nie wydają się być trwałe- wobec tego czy przyznawane Demokracie zwycięstwo w finałowej debacie może mieć jakiekolwiek znaczenie? 


Izrael, Izrael, Izrael … 

Trzecia-ostatnia debata będąca zarazem zapowiedzią wyborczej mety nabrała tempa. Kandydaci stale przerywali sobie nawzajem, próbując wytykać przeciwnikowi błędy. To Obama zdołał jednak obnażyć niekonsekwencję Romneya, dowodząc, że ten zajmował wcześniej odmienne stanowisko w większości poruszanych spraw. Romney rzeczywiście wykazywał podczas debaty dużo bardziej pojednawczą postawę, odrzucając forsowane wcześniej rozwiązania konfrontacyjne. Ponadto pytany o własne remedium przychylał się do opinii Obamy. Różnicą jaką można na podstawie debaty wskazać między wizją Romneya i Obamy jest kwestia finansowania armii- Republikanin krytykował zmniejszanie budżetu armii, Demokrata przekonywał, że obcięcie wydatków na armię nie sprawi, że USA będą mniej bezpieczne. Kandydaci wskazali także na inne największe zagrożenia dla współczesnej Ameryki. Obecny Prezydent upatrywał zagrożenia w terroryzmie, Romney w nuklearnym Iranie. 

Podczas gdy Obama dynamicznie dowodził niekompetencji Romneya w materii spraw zagranicznych, kandydat republikanów spokojnie i konsekwentnie starał się punktować Demokratę za podjęte przez niego dotychczasowe działania. Romney oskarżył przeciwnika o brak strategii, która mogłaby zahamować falę rozlewającego się w krajach muzułmańskich ekstremizmu islamskiego oraz okazywanie słabości wobec zbrojenia nuklearnego Iranu. Wypomniał także odwołanie rozpoczętego przez Georga’a W. Busha planu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce. 

Pomijając jednak kwestię retoryki stosowanej przez kandydatów debata w swojej treści przyniosła smutne wnioski: na jej bazie można by stwierdzić, że polityka zagraniczna USA ogranicza się jedynie do Bliskiego Wschodu. Obaj kandydaci stale powracali do kwestii Izraela, nie padły za to żadne słowa o Unii Europejskiej. 

Wybór negatywny? 

Poniedziałkowa debata stanowi właściwie ostatni set kampanii i prawdopodobnie nie wpłynie ona na ostateczny wynik wyborów. Sondaże nie dają wyraźnej przewagi żadnemu z kandydatów. O wszystkim może więc zadecydować jeszcze pojawienie się jakiegoś wydarzenia zewnętrznego, inaczej wszystko rozegra się na poziomie „ground game”- działań podjętych przez wolontariuszy i aktywistów w decydujących stanach USA. Po ofensywie prawyborczej, zjazdach i dwóch poprzednich debatach Amerykanom pozostało jedynie przystąpić do wyborów. Najpewniej skończą się one minimalną porażką jednego z kandydatów. Pewne jest natomiast jedno, nawet jeśli szala zwycięstwa przechyli się na stronę Obamy, nie ma on już szans powtórzyć sukcesu z 2008 roku. Wybór też będzie się streszczał w tak/nie dla Obamy, aniżeli szczególnej sympatii dla Romneya. 


Katarzyna Szczypska




wtorek, 23 października 2012

Paraliż światopoglądowy


Donald Tusk w ostatnich dniach znów zaczął pojawiać się mediach. Stworzyło to okazję do zadania pytań zarówno o wizję dotyczącą gospodarki jak i sprawy związane ze światopoglądem. Przy tych ostatnich w wypowiedziach premiera dominowało jedno słowo: „kompromis”. Czy Donald Tusk jest sparaliżowany sytuacją podziału w Platformie Obywatelskiej?

Informacja premiera o stanie realizacji expose oraz planach na najbliższe lata podana przez Donalda Tuska otworzyła jesienną ofensywę premiera. Obok tzw. ”drugiego expose” drugą sprawę, która budziła emocje było nieszczęsne głosowanie nad wnioskiem o odrzucenie projektu zaostrzającego prawo aborcyjne. Przy tej okazji padły pytania o inne ustawy, przy których uchwalaniu nie ma dyscypliny partyjnej. W odpowiedziach premiera widać było wielką ostrożność tak jakby nie chciał „podpaść” żadnej z partyjnych frakcji.

Pierwsza sprawa to wspomniana afera związana z pozwoleniem na rozpatrzenie przez sejmowe komisji ustawy antyaborcyjnej. Premier potępił zachowanie swoich partyjnych kolegów, stwierdzając, że istniejący kompromis jest optymalnym rozwiązaniem. Nie wiem czy słowo kompromis jest tutaj odpowiednie – na tyle pozwolili konserwatyści, wiele środowisk teraz nazywa to dyktatem Kościoła.

Kolejny kompromis to sprawa refundacji in vitro. Na pytanie Tomasz Lisa jaka jest opinia osobista posła Donalda Tuska, premier miał problemy z odpowiedzią. W końcu stwierdził, że przychyla się do projektu Małgorzaty Kidawy – Błońskiej. Dziś już wiadomo, że w 2013 roku rozpocznie się refundacja zabiegu in vitro przez państwo obejmująca 15 000 par. Ale patrząc, że podjęcie tej decyzji zajęło parę lat, także tu widać, że zarówno PO jak i rząd nie były w stanie wypracować, powiedzmy szczerze mało kontrowersyjnego projektu, bez dokładnych konsultacji z konserwatywnym skrzydłem Platformy.

Ciekawym przypadkiem jest także zaproponowany przez premiera w ubiegłym roku projekt likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienie go dobrowolnym odpisem od podatku na związki wyznaniowe. Wydawało się już, ze Tusk spełni swoją przedwyborczą obietnicę w której stwierdził, że „rząd nie będzie klęczeć przed księdzem”. Wydaje się jednak, że zarówno ta władza jak i każda poprzednia jednak klęczy przed Kościołem - projekt ustawy jest poddany konsultacjom od dłuższego czasu, i nie za bardzo widać końca tych działań. Czy także w tym przypadku rząd, bardziej niż ze społeczeństwem liczy się ze zdaniem ministra Gowina i innych konserwatywnych posłów?

W Polsce cały czas nie mamy przepisów dotyczących ułatwień dla par żyjących w nieformalnych związkach. To ułatwiłoby życie nie tylko parom homoseksualnym, ale także tym którzy nie decydują się na zawarcie małżeństwa. Projekt posła Dunina tak samo jak ten dotyczący likwidacji Funduszu Kościelnego poddany jest pracom komisji sejmowych i konsultacjom społecznym. Znowu potrzebna ustawa utknęła w martwym punkcie nie wiadomo na ile lat (jak w przypadku refundacji zabiegów in vitro).

Te wszystkie przykłady świadczą o tym ,że rząd nie może się wyzwolić spod wpływu 40 posłów Platformy Obywatelskiej. Podział w partii służy już tylko utrzymaniu władzy, bo na pewno nie społeczeństwu, które czeka na potrzebne zmiany w przepisach. Władza w Polsce jest sparaliżowana, panuje stagnacja, może to także stanowi powód spadku poparcia. Jedyną rzeczą, która trzyma PO i Donalda Tuska u władzy to brak lepszej alternatywy i dość niepokojąca perspektywa rządów PiS-u. Wygrana Jarosława Kaczyńskiego oznaczałaby, że wszystkie wymienione wyżej sprawy nie byłyby nawet poddane dyskusji.

Paweł Strzelczyk


niedziela, 21 października 2012

Kolejny krok Szkocji w stronę niepodległości

Klamka zapadła. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron i Pierwszy Minister autonomicznego Rządu Szkocji Alex Salmond podpisali w poniedziałek historyczne porozumienie. Porozumienie, które otwiera Szkotom drogę do uzyskania niepodległości.

Cierpliwość popłaca

Poprzedzona miesiącami negocjacji, okupiona walką w przeróżnych kampaniach społecznych. Było warto. Szef Szkockiej Partii Narodowej może ogłosić swój wielki tryumf. Dopiął tego, o co walczył od co najmniej trzech lat. Powtarzał jak mantrę: „Szkocja chce niezależnego parlamentu, chcemy podejmować własne decyzje, chcemy niepodległości”. Formalny projekt referendum dotyczącego opuszczenia Wielkiej Brytanii zgłosił już w styczniu 2011. Jednostronnie, w imieniu autonomicznego Rządu Szkocji oznajmił, że głosowanie odbędzie się jesienią 2014 roku, w siedemsetną rocznicę zwycięskiej dla Szkotów bitwy pod Bannockburn. Tym razem polityka faktów dokonanych okazała się skuteczna. David Cameron potwierdził tę datę i uzgodnił z Salmondem szczegóły formalne dotyczące referendum.

Jak zakłada porozumienie, od tego momentu autonomiczny Rząd Szkocji otrzymał wolną rękę w sprawie legislacji dotyczącej niepodległościowego głosowania. Ma ono spełnić najwyższe wymagania przejrzystości, sprawiedliwości. Zagwarantowany ma być również właściwy dostęp do eksperckiej informacji na temat jednej i drugiej strony wyboru. Gabinet Salmonda ustali dokładną datę, sprecyzowane prawo wyborcze oraz sformułuje pytanie. Ma także kontrolować finansowanie kampanii wyborczych zwolenników i przeciwników Wolnej Szkocji.

Diabeł tkwi w szczegółach

Zwycięstwo lidera szkockich autonomistów wydaje się zatem pełne. W planowanym referendum zostanie zadane tylko jedno pytanie i zabrzmi ono najprawdopodobniej „Czy chcesz aby Szkocja była państwem niepodległym?” Na karcie do głosowania nie znajdą się żadne alternatywy w postaci dalszej dewolucji – Szkocja na własnym rachunku, albo Szkocja pod brytyjskimi rządami. I choć ostateczną treść poznamy pewnie za dwa lata, to zgodnie z wielokrotnie wypowiadanymi słowami Salmonda właśnie takiej formuły musimy się spodziewać. Dodatkowo, jeśli wierzyć zapowiedziom, prawo głosu w tym wydarzeniu uzyskają obywatele zamieszkali w Szkocji, którzy w dniu referendum ukończyli 16 lat.

Zawsze miałem mnóstwo szacunku dla Szkotów. W lokalnych wyborach wybrali partię, która chciała głosowania nad opuszczeniem Wielkiej Brytanii. Moim zadaniem jest dać im tę możliwość, zapewnić by było to głosowanie sprawiedliwe, uczciwe i gwarantowane prawem brytyjskim – powiedział Premier David Cameron. Dziennikarze, którzy zebrali się na uroczystym podpisaniu porozumienia przed St Andrew's House w Edynburgu, dopytywali dlaczego zgodził się na warunki postawione przez Salmonda: Efekt naszych negocjacji jest dokładnie taki jak chciałem. Jedno proste pytanie. Żadnych maksymalnych dewolucji, do 2014 roku zakończymy wielką niepewność co do statusu Szkocji – odpowiedział. Dodał również, że jeśli Szkoci zdecydują się pozostać w obrębie Wielkiej Brytanii, to jest możliwa dalsza dewolucja i rozszerzenie uprawnień autonomicznego Parlamentu.

Czy Szkocja chce niepodległości?

Sami mieszkańcy północnej krainy nie mają jeszcze pewności. Sondaże wskazują na różne tendencje, ale poparcie dla idei opuszczenia porozumienia z Anglią, Walią i Irlandią Północną waha się od 30 do 40% uprawnionych do głosowania. Stabilnym dowodem aprobaty na poziomie 50% cieszy się opcja przeciwna. Zadaniem na najbliższe tygodnie dla agencji sondażowych będzie poszerzenie próby badanych o potencjalnych młodszych niż 18 lat głosujących. Profesorowie i badacze społeczni wskazują, że kryzys i chęć zaznaczenia swojej własnej polityki na arenie Unii Europejskiej może przeważyć w wkrótce szalę na korzyść secesjonistów.

Tak czy inaczej – Szkoci zrobili kolejny krok w stronę niepodległości, a Alex Salmond realizuje swoje przedwyborcze obietnice. Teraz czas na zintensyfikowane kampanie referendalne. Prężnie działa strona www.yesscotland.net , będąca nieformalną platformą poparcia niepodległości. W opozycji stoją regionalne, szkockie oddziały Labourzystów, Torysów i Liberalnych Demokratów. Warto przyjrzeć się również perspektywie referendum w kontekście Unii Europejskiej. Miesiąc temu automatyczne członkostwo po secesji zakwestionował Przewodniczący Komisji Jose Manuel Barroso. Wydaje się jednak, że proeuropejska Szkocja byłaby korzystną przeciwwagą dla izolacjonistycznych tendencji Wielkiej Brytanii. W tym przypadku możemy być pewni jednego. Nie powtórzy się casus słynnego referendum dotyczącego Lizbony w Irlandii – Alex Salmond zagwarantował, że jeśli Szkocja powie nie, głosowanie nie będzie powtarzane. Nie chcemy, aby skończyło się to tak jak w przypadku Quebecu, gdzie głosowano wiele razy, aż w końcu media nazwały tę całą szopkę „neverendum”. Nie wybieramy do skutku, wybieramy raz, a dobrze. Unia łącząca Szkotów i Anglików trwa już 305 lat. Być może obserwujemy jej schyłkowy okres. 

Paweł Krulikowski

Tekst ukazał się również na portalu www.mojeopinie.pl 

piątek, 19 października 2012

Zmęczenie materiału




Minął już okrągły tydzień od przedstawienia, które wystawiono w sali plenarnej z okazji... roku nowego rządu? Jesieni? Groźby przyspieszonych wyborów? Zbędne skreśl. Tak czy inaczej PDT postanowił wypełnić spiżarki na obietnice. Tak na zimę, żeby było. Od zeszłego piątku spiżarki zostały zinwentaryzowane, obejrzane. Nagromadziły się więc i wyniki, które sugerują, iż rząd sięgnął po najwyższe na wierzbie gruszki, by te spiżarki nimi wyładować. Z mojego punktu widzenia plon zmarnieje szybko, zanim jeszcze spadnie śnieg. Problemów do rozwiązania bowiem cała masa, zaś pomysłów chyba brak. Widać to wyraźnie po samym expose premiera, które pokazało, że specjaliści zagubili się w swoich obowiązkach, zaplecze jest zmęczone i bez ikry. Prowadzona dotychczas (w tym roku) strategia była wyważona i dawała niezłe efekty w postaci utrzymujących się sondaży poparcia, a także stabilnej sytuacji na arenie politycznej. Od pewnego czasu następuje jednak regres, premier stopniowo zmienia swoje oblicze. Jeżeli eksperci Donalda Tuska nie wezmą się do roboty, jego władza straci najważniejszą podwalinę, jaką jest spokój w społeczeństwie.

Byłem mocno zdziwiony, gdy mównica sejmowa zamieniła się w dom aukcyjny. Oto bowiem premier podniósł po latach rękawicę rzucaną na każdym rogu przez PiS, i zaczął się z nimi licytować. Niektórzy powiedzą, że chodzi tu o liczbę i cenę obietnic, jakie przedstawił. Błędem jest tu jednak zauważenie kandydata Glińskiego, i uznanie go za rywala. W swojej długiej kadencji premier Tusk nie tracił zbędnie czasu na komentowanie poczynań opozycji. Władza powinna się skupić na władzy. Ten błąd, w połączeniu z wypadkami ostatniego tygodnia (także do wyboru) może ustanowić niedający się już zwalczyć trend, który pociągnie platformę na dno. Pozwolono bowiem na to, by np. w kwestii dachu, medialnie pociągać do odpowiedzialności ministrę sportu, a nawet premiera! Po co oni się tym interesują? Czy urząd ministra obliguje do odbiorów technicznych przed i po każdym meczu? Nie sądzę. O ile jednak na tym polu można było od tego uciec, to debata na temat kieszonkowego z Unii będzie nieunikniona. Już dziś pojawiają się w końcu sygnały mówiące, że o okrągłych trzystu miliardach możemy raczej pomarzyć. 

Po co więc było to expose? Po to, by zespawać partię? By pokazać opozycji swoją siłę? To wystąpienie było, myślę, największym błędem Donalda Tuska. Bez powodu wystawił się na zmasowany atak. Z PRowego punktu widzenia wszystko powinno zagrać jak z nut. Za PRem nie stały jednak solidne propozycje, a polityczna hucpa.

Autor: Jakub Szegda
www.jotes.salon24.pl

czwartek, 18 października 2012

Czy tak wygląda Gruzińskie Marzenie?

Kilkanaście dni przed wyborami parlamentarnymi, związane z opozycją, kanały telewizyjne pokazują amatorskie nagrania tortur i gwałtów dokonywanych na więźniach zakładu karnego nr 8 na przedmieściach Tbilisi. 

Zdjęcia gwałconych – także kijami od szczotki – i poniżanych więźniów są makabryczne. 
Ludzie wychodzą na ulice w geście protestu, ale władza robi wszystko, by ten gniew zneutralizować. Oficjalny komunikat mówi o zwolnieniu trzech pracowników służby więziennej odpowiedzialnych za nieludzkie traktowanie osadzonych. Potem idzie informacja, że cała afera to prowokacja zorganizowana przez ludzi opozycji, mająca skompromitować gruziński system penitencjarny. Manifestujący wracają do domów, lecz w pokrętne wyjaśnienia władzy już mało kto wierzy. Sytuacja przedwyborcza robi się coraz bardziej napięta, jednak poza gromadzącymi tysiące ludzi wiecami kampania wyborcza jest prawie niezauważalna. Sztaby wyborcze mocno poukrywane, ulotek nie widać, mało billboardów, a jeśli już, to przedstawiają kandydatów listy z numerem 5 (komitet Zjednoczonego Ruchu Narodowego, partii prezydenta Michaiła Saakaszwilego). 

To nie jest scenariusz filmu political fiction ani relacja z wydarzeń z Korei Płn. czy Iranu. W takich okolicznościach trwała kampania wyborcza do gruzińskiego parlamentu. Kampania w której pewniakiem do zwycięstwa była partia prezydencka ZRN, ale jak to w przypadku pewniaka, jeden poważny błąd grzebie wszystkie szanse. Ujawnienie taśm z Zakładu Karnego nr 8 powoduje, że z dnia na dzień rośnie poparcie dla Gruzińskiego Marzenia- bloku opozycyjnego kierowanego przez obywatela Francji  , który dorobił się na interesach w Rosji za czasów dzikiego kapitalizmu- Bidzina Iwaniszwiliego, oskarżanego przez prezydenta i jego sojuszników o bycie pachołkiem Rosji. 

Ostatecznie Gruzińskie Marzenie wygrywa dzięki temu wydarzeniu zdecydowanie zdobywając 85 na 150 mandatów w parlamencie. Jedyną opozycją pozostaje ZRN prezydenta Saakaszwilego,który zdobywa 65 mandatów. Sytuacja przedwyborcza pokazuje w pewnym stopniu Gruzję jako państwo niedojrzałe demokratycznie, ale już proces wyborczy i przekazywania władzy pokazały, że praca prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Tbillisi dała bardzo dobre plony. Kwintesencją demokracji nie jest to, żeby bez względu na wolę wyborców rządzili "Nasi", lecz to, żeby rządzili Ci mający mandat większości wyborców.

Niektórzy politycy często o tym zapominają, ale Michaił Saakaszwili pokazał, że nie jest autokratą i satrapą Wschodu a nowoczesnym prezydentem kraju, który możemy uznać za część cywilizowanego świata.  
 
Prezydent Michaił Saakaszwili
Premier Bidzina Iwaniszwili
 










Autor: Dominik Nowak
Dominik Nowak-blog polityczny

poniedziałek, 8 października 2012

Konferencje po angielsku

Ostatni tydzień przebiega w Anglii pod znakiem partyjnej mobilizacji. Od 3 do 5 października w robotniczym Manchesterze debatowali Labourzyści. W niedzielę swoje trzydniowe, ogólnokrajowe obrady, w Birmingham rozpoczęła rządząca Partia Konserwatywna. Oczy komentatorów politycznych zwrócone są na korespondencyjny pojedynek Premiera Camerona i lidera Partii Pracy Eda Milibanda.


Dyskusyjna charyzma Eda?

Kulminacyjnym punktem obu konferencji są przemówienia liderów. To zazwyczaj test ich sprawności politycznej i weryfikacja poparcia ze strony partii. W przeddzień labourzystowskich obrad zastanawiano się na łamach prasy, czy Milibandowi wystarczy uroku osobistego i zaangażowania by porwać tłumy. W kontekście Torysów pytanie jest proste – czy konferencja w jakikolwiek sposób zwróci uwagę społeczeństwa, czy pozostanie tylko nic nie znaczącym dyskutowaniem nad sprawami, które wymykają się spod kontroli partii Camerona.

Bezdyskusyjna charyzma Eda.

Lider Partii Pracy szybko rozwiał wątpliwości. Ogromny luz, niewymuszony uśmiech, zawadiacko rozpięta marynarka. W ciągu pierwszych kilku minut kupił zebranych w Manchesterze. Zupełnie inna konwencja, niż w Stanach Zjednoczonych – przywódca opozycji miał możliwość spacerowania sobie po scenie. Nie korzystał z żadnych przygotowanych notatek. Między innymi to spowodowało, że Miliband wyglądał jak natchniony trybun ludowy. Wyraźna gestykulacja, silny, niełamiący się głos sprawiły, że godzinne przemówienie lidera zostało wysłuchane z uwagą. I wywarło wrażenie, nie tylko na sympatykach Labour.

A treść? Miliband odwołał się do koncepcji polityki „Jednego Narodu” Benjamina Disraeliego, przekuwając ją w „Jeden Naród Pracy” („One Labour Nation”). Zbudowaliśmy pokój, zbudowaliśmy kraj, ponieważ rządy Labourzystów i rządy Konserwatystów wiedziały, że musimy być jednym, zjednoczonym narodem – mówił. Poruszył temat przywilejów emerytalnych dla ludzi bogatych, które według Milibanda powinny zostać zlikwidowane. Lider opozycji zwrócił się też do ludzi młodych: Mówię, że nie pozostawimy naszej młodzieży bez wykształcenia. Dla tych 50%, które nie studiują na uniwersytetach powinniśmy przygotować do pracy zawodowej i zapewnić im praktykę. Krytyce poddana została również polityka podatkowa koalicyjnego rządu: My, w przeciwieństwie do Pana Camerona nie zamierzamy obniżać podatków dla osób zarabiających ponad milion funtów i rekompensować sobie tej straty na zwykłych ludziach, podnosząc im obciążenia fiskalne. Miliband poruszył również kwestie zmiany klimatu i emisji dwutlenku węgla, zachowując ostrożne ustępstwa dla przemysłu węglowego. Oczywiście wykorzystał też swój pomysł „Jednego Narodu” do bezpardonowego zaatakowania Premiera, który według lidera Partii Pracy nieustannie dzieli Wielką Brytanię. W przyszłym tygodniu zobaczycie Camerona w Birmingham na konferencji Konserwatystów, który będzie wprowadzał kolejne podziały. Następne wybory powinny wskazać osobę, która będzie jednoczyła Brytanię, nie oddalała ludzi od siebie.

Problemy, problemy

Z zupełnie innej pozycji startują Torysi. Prasa wskazuje na ich długotrwały kryzys i na problemy z udźwignięciem ciężaru rządów. Konferencja ma być zatem remedium na koalicyjne kłopoty, kiepskie sondaże i na wewnętrzne spory. David Cameron, który wystąpił w niedzielę w programie Andrewa Marra, w BBC1, zarysował niejako agendę na obrady swojego ugrupowania. Wskazał kilka najważniejszych kwestii, które z pewnością zostaną poruszone. I tak Wielka Brytania musi spodziewać się kolejnych cięć przywilejów socjalnych. O swoje kieszenie mogą być spokojni najbogatsi – nie będzie dla nich podwyższenia podatku. Premier zaprezentował też nowy partyjny slogan na konferencję: „Britain will deliver”. Zapowiedzią rozwiązania zakulisowych sporów Konserwatystów może być podniesienie przez Camerona kwestii referendum w sprawie renegocjacji kontaktów Wielkiej Brytanii z Unią Europejską: Nie chciałbym stawiać kwestii wyjścia naszego kraju z UE na ostrzu noża. Nie sądzę, że dobrym wyjściem byłoby tak po prostu opuścić Unię, zwłaszcza, że zostalibyśmy samotnym rynkiem. Tego nie przetrwa nasz business i przemysł. Lider Torysów nie zgodził się także z interpretacją, jakoby Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) odbierała partii rządzącej głosy potrzebne do wygrania wyborów. W swoim stylu odciął się na Twitterze Nigel Farage, lider UKIP: Odkąd Cameron jest liderem, liczebność Konserwatystów spadła o połowę. Ostatnim razem jak atakował nas w publicznej telewizji nasze rankingi wzrosły o około 50%. Tym razem liczę na to samo. Przemówienie Premiera już w środę, około godziny 12:00.

Zero wpływu?

Przeprowadzane przed konferencją Labour (3.X.2012) sondaże wskazywały na 45% poparcie dla Partii Pracy, 31% dla Konserwatystów, 10% dla Liberalnych Demokratów i 7% dla Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Sobotnie wyniki badań wskazują, że przemówienie Milibanda nie miało absolutnie żadnego wpływu na poparcie dla jego partii. Być może na efekty musimy poczekać do bezpośredniego zestawienia z wystąpieniem Premiera. Ten, atakowany zarówno z lewej, jak i z prawej strony, nie będzie miał łatwego zadania. Może pocieszać się tylko tym, że do wyborów jeszcze prawie 3 lata. 

Paweł Krulikowski


Tekst ukazał się również na portalu www.mojeopinie.pl .

poniedziałek, 2 lipca 2012

Bierut może przestanie straszyć


Kuba Kamiński
Źródło: Fotorzepa
Media donoszą, że warszawscy parlamentarzyści PO pracują nad projektem ustawy regulującej kwestie związane z tzw. Dekretem Bieruta – na mocy tego aktu wydanego tuż po II wojnie światowej, wszelkie nieruchomości będące na terenie Warszawy w 1939 roku przeszły na własność publiczną. Moim zdaniem może to być jedna z najważniejszych ustaw przestawionych w tej kadencji Sejmu. Skarb Państwa szacuje, że wartość roszczeń odszkodowawczych na terenie Warszawy wynosi ogółem ok. 40 mld zł. Co roku wypłacane odszkodowania z tego tytułu roszczeń wynoszą od 250 do 600 mln zł (oczywiście, nie w gotówce, tylko w postaci zwrotu nieruchomości).

Brak uregulowania tej kwestii na przełomie ostatnich dwudziestu lat, jest jednym z największych zaniedbań rządzących, przynajmniej jeśli chodzi o Warszawę. To, co dzieje się z budynkami objętymi roszczeniami tzw. „byłych właścicieli” (a raczej ich następców prawnych), stanowi pole do nadużyć. Powstały nawet firmy specjalizujące się w skupywaniu roszczeń i po odzyskaniu nieruchomości bezwzględnie pozbywają się one zamieszkujących je osób. Zwracanie nieruchomości zamieszkałych jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych praktyk, które odbywają się w imieniu prawa. Mieszkańcy (w dużej mierze najemcy lokali komunalnych), stają się lokatorami prywatnych kamieniczników, którzy rzadko widzą siebie w tej roli. Szybko chcą spieniężyć odzyskane mienie, a lokatorzy stanowią zbędny balast. W ten sposób m.st. Warszawa nakłada na siebie kolejny balast w postaci wniosków o przyznanie nowych lokali komunalnych, których z tego powodu są setki.

Według mnie, by ostatecznie rozwiązać ten problem nowa ustawa powinna spełniać kilka podstawowych założeń. Przede wszystkim, trzeba przeprowadzić inwentaryzację nieruchomości, za które wypłacono odszkodowania (dziś nikt nie prowadzi takiej listy). Trzeba również zakazać zwrotów nieruchomości, na których leżą zamieszkałe budynki wielo-lokalowe (w zamian oddawać nieruchomości zamienne lub odszkodowania pieniężne).

Ustawa oparta na takich założeniach spowoduje, że lokatorzy kamienic nie będą zmuszeni do starania się   o lokale komunalne, m.st. Warszawa nie będzie musiało tym lokatorom zapewnić nowych mieszkań, a roszczenia następców prawnych byłych właścicieli będą zaspokojone.

Karol Szyszko

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Wieści znad Sekwany - epilog


II tura wyborów parlamentarnych odbyła się w minioną niedzielę – 17 czerwca – dokładnie tydzień po I turze. Głosowanie, podobnie jak w I turze odbywało się w systemie większościowym, w okręgach jednomandatowych. Kandydaci rywalizowali w 541 z 577 okręgów wyborczych. W 36 okręgach do rozstrzygnięcia doszło już tydzień wcześniej. W wyborach mogło wystartować ponad 1200 kandydatów, którzy uzyskali w I turze co najmniej 12,5% głosów spośród zarejestrowanych wyborców w swoim okręgu. W większości okręgów ten warunek spełniło 2 kandydatów, ale w ponad 100 okręgach udało się to nawet 3 kandydatom (układ znany we Francji jako triangulaire). Ostatecznie jednak znaczna część kandydatów z trzecich miejsc wycofała się popierając kogoś z czołowej dwójki.


Wyniki I tury



Mandatu deputowanego po I turze pewnych mogło być 36 kandydatów, którzy zdobyli większość głosów w swoim okręgu. Wśród nich było 22 kandydatów Partii Socjalistycznej (m.in. premier Jean-Marc Ayrault, minister spraw zagranicznych i były premier Laurent Fabius, minister ds. terytoriów zamorskich Victorin Lurel), 9 kandydatów Unii na rzecz Ruchu Ludowego (m.in. wicemer Paryża Claude Goasguen, były europoseł Alain Marleix), po jednym kandydacie z: Europa Ekologia-Zieloni (Noel Mamiere-pierwszy burmistrz we Francji który udzielił ślubu parze gejów), Radykalnej Partii Lewicy, Nowego Centrum oraz niezależnym kandydacie lewicy i prawicy.
Prezydencka większość uzyskała prawie 40% głosów Francuzów: Partia Socjalistyczna ponad 29,3%, Europa Ekologia-Zieloni prawie 5,5%, pozostałe około 5% padło łupem głównie kandydatów niezależnych wspieranych przez socjalistów.
Opozycyjna centroprawica zdobyła prawie 35% głosów, z czego ponad 27% Unia na rzecz Ruchu Ludowego, Nowe Centrum – 2,2%, Partia Radykalna – 1,2%, Sojusz Centrowy – 0,6%, prawie 4% niezależni kandydaci  popierani przez Unię.
Z partii nie wchodzących w skład tych dwóch bloków poparcie warte odnotowania uzyskały w I turze: Front Narodowy (13,6 % głosów), Front Lewicy (6,9%) oraz Centrum Francji (prawie 1,8% głosów).


Francuzi po 10 latach znowu wybrali lewicę

Startujące partie                                                                                                                                       


  • Partia Socjalistyczna – główny trzon bloku proprezydenckiego, 186 deputowanych w poprzedniej kadencji, 22 deputowanych wybranych w I turze. Jej kandydat Francois Hollande został miesiąc wcześniej wybrany prezydentem. W ostatnich sondażach uzyskiwała wyniki między 30 a 35%, walczy o samodzielną większość parlamentarną.
  • Unia na rzecz Ruchu Ludowego – główne ugrupowanie opozycyjnego bloku centroprawicowego. 313 deputowanych w poprzedniej kadencji a 9 w I turze, w ostatnich sondażach szła łeb w łeb z socjalistami, walczy o utrzymanie większości w parlamencie.
  • Front Narodowy – czołowe ugrupowanie skrajnej prawicy, po przejęciu partii przez młodą, energiczną i pomysłową Marine Le Pen poparcie dla FN znacząco wzrosło, o czym świadczy wynik Le Pen w wyborach prezydenckich i wahające się w okolicach 15% wyniki sondażowe partii w ostatnich miesiącach. W ostatniej kadencji i I turze pozostaje bez deputowanych, dzisiaj walczy o to żeby być niezbędnym "języczkiem u wagi" do większości w Zgromadzeniu Narodowym.
  • Front Lewicy – główna siła skrajnej lewicy, 20 deputowanych w poprzedniej kadencji, w I turze bez deputowanych. W ostatnich sondażach stabilne poparcie w granicach 7-8%, liczy na współrządzenie z socjalistami w powyborczym, lewicowym gabinecie.
  • Europa-Ekologia-Zieloni – wyborczy  współkoalicjant PS, 3 deputowanych w poprzedniej kadencji, jak dotychczas 1 deputowany po I turze, w sondażach poparcie około 2%, dąży do stworzenia własnej grupy parlamentarnej (wymagane do tego jest zdobycie 20 mandatów). Wyborczy sojusz z PS może znacznie wzmocnić tę partię w parlamencie.
  • Ruch Demokratyczny-Centrum dla Francji – ugrupowanie centrowe o charakterze liberalnym, miał 3 deputowanych w poprzedniej kadencji i ani jednego w I turze, w sondażach z poparciem 1-1,5%. Jego głównym celem jest utrzymanie swojego dotychczasowego zaplecza parlamentarnego co przy minimalnym poparciu i braku koalicjantów będzie niezmiernie trudne.
  • Konfederacja Centrum (Nowe Centrum-Partia Radykalna-Nowoczesna Lewica-Konwencja Demokratyczna)sojusz 4 partii o charakterze liberalnym i socjalliberalnym wchodzących w skład bloku centroprawicy. Posiadali 40 deputowanych w ostatniej kadencji, po I turze tylko z 1 deputowanym. W sondażach ich poparcie oscyluje wokół 1%. Ich siła opiera się głównie na sojuszu z Unią. Walczą o uzyskanie jak największej ilości mandatów.
  • Radykalna Partia Lewicy – centrolewicowy, socjalliberalny koalicjant Partii Socjalistycznej. W poprzedniej kadencji posiadała 12 deputowanych, po I turze posiada 1 mandat. Jej celem jest utrzymanie obecnego stanu posiadania w Zgromadzeniu Narodowym.


Wyniki II tury



II turę podobnie jak I zdecydowanie wygrała proprezydencka koalicja centrolewicy, obsadzając 306 z 541 wakujących miejsc w Zgromadzeniu Narodowym (258 socjalistów, 16 zielonych, 11 lewicowych radykałów, 4 lewicowych populistów z Ruchu Obywatelskiego i Republikańskiego, 17 niezależnych kandydatów koalicji). 
Opozycyjny blok centroprawicy wygrał w 218 okręgach (Unia na rzecz Ruchu Ludowego - 185, Nowe Centrum-11, Partia Radykalna-6, Sojusz Centrystów-2, konserwatywna Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna  - 2, Narodowe Centrum Niezależnych i Chłopów- 1, Solidarna Republika - 1, konserwatywno - narodowy Ruch dla Francji  - 1, eurosceptycy z Powstań Republiko  - 1, niezależni kandydaci bloku-8). 
Listę członków francuskiego Zgromadzenia Narodowego XIV kadencji uzupełnia 10 posłów Frontu Lewicy (7 komunistów, 1 członek Partii Lewicy i 2 członków Federacji na rzecz Alternatywnego Społeczeństwa Ekologicznego), 2 Frontu Narodowego, 2 Centrum dla Francji, 2 Martynikańskiej Partii Niepodległościowej i 1 Ligi Południowej (rozłamowcy z Frontu Narodowego).


Analiza



Partia Socjalistyczna wraz z najbliższymi sojusznikami zdobyła bezwzględną większość głosów (314/577). Oznacza to, że będzie mogła rządzić bez oglądania się na koalicjantów takich jak Zieloni czy partie Frontu Lewicy.
Europa Ekologia - Zieloni (EELV) skorzystała z wyborczego sojuszu z socjalistami, zwiększając liczbę deputowanych z 4 do 17. Umożliwia to Zielonym utworzenie oficjalnej grupy parlamentarnej. Zieloni stali się trzecim co do wielkości ugrupowaniem w Zgromadzeniu Narodowym.
Front Lewicy, który wystartował samotnie i unikał wszelkich wyborczych sojuszy z socjalistami aby zachować niezależność, stracił połowę swoich mandatów (z 19 do 10), mimo znacznego wzrostu liczby uzyskanych głosów. Front stracił prawo do tworzenia grupy parlamentarnej (nie posiada wymaganych 15 deputowanych). 
Unia na rzecz Ruchu Ludowego – obecnie główna partia opozycyjna – straciła 112 mandatów.  Kilku z jej prominentnych członków zostało pokonanych, w szczególności 20 z 41 członków Frakcji Prawicy Ludowej (twarda prawica) – m.in. Eric Raoult i Maryse Joissains – Massini. Zaraz po klęsce czołowi członkowie partii wezwali do ponownego przemyślenia pozycji i utwierdzenia jej wartości. Doszło do konfliktu między liderami UMP na tle zakazu porozumienia z Frontem Narodowym.
Ruch Demokratyczny (Modem) stracił parlamentarnego przywódcę. François Bayrou został pobity w swoim okręgu wyborczym przez socjalistycznego rywala. Liczba deputowanych Ruchu spadła z 3 do 2: Jean Lassalle'a (ponownie wybrany w Pyrénées-Atlantiques ) i Thierry Robert (który zdobył miejsce z UMP w La Réunion ). Porażka Bayrou była postrzegana jako potencjalnie druzgocący cios nie tylko dla jego własnej kariery, ale także dla partii, którą sam zakładał. Był to także ogromny cios dla centrum  we francuskiej polityce. 
Tym bardziej, że pozostałe dwie partie centroprawicy: Nowe Centrum i Partia Radykalna utraciły miejsca w Zgromadzeniu mimo wyborczego sojuszu z UMP. Reprezentacja Nowego Centrum w Zgromadzeniu zmniejszyła się z 25 członków do 14. Oznacza to, że nie będzie już uznawana jako grupa parlamentarna. Partia Radykalna uzyskała tylko 6 mandatów.
Skrajna prawica uzyskała miejsca w Zgromadzeniu po raz pierwszy od czasu wyborów w 1997 r. 
Przywódcy FN – Marine Le Pen i Louis Aliot – zostali pokonani, ale 22 letnia siostrzenica szefowej FN Marion Maréchal – Le Pen została wybrana w Carpentras. Pomogła jej kandydatka socjalistów która w I turze zajęła III miejsce i pomimo nacisków władz partii nie wycofała się i nie poparła kandydata Unii. Adwokat Marine Le Pen – Gilbert Collard, który nie jest członkiem Frontu Narodowego, nominowany przez nią został wybrany, dając FN drugie miejsce w Zgromadzeniu (po raz pierwszy od 24 lat). Ponadto były członek Frontu Narodowego, a teraz niezależny prawicowy polityk, Jacques Bompard, został wybrany w okręgu wyborczym sąsiednim do okręgu, w którym została wybrana Maréchal – Le Pen.
W departamentach i terytoriach zamorskich, kilka lokalnych sił zdobyło lub utrzymało reprezentację w Zgromadzeniu. Gujańska Partia Socjalistyczna wygrała w 1 z 2 okręgów w Gujanie, powracając do Zgromadzenia po raz pierwszy od 1993 roku. Jej deputowany, Gabriel Serville, zasiądzie w socjalistycznej grupie parlamentarnej. Martynikańscy separatyści uzyskali dwa miejsca w Zgromadzeniu tym samym podwajając dotychczasową reprezentację. Boinali Said  - przywódca lewicowego "Ruch przeciw wysokim kosztom życia" – zdobył jeden z dwóch dostępnych mandatów na Majotcie. W Nowej Kaledonii oba mandaty zostały uzyskane przez centroprawicową, antyniepodległościową partię Razem Kaledonia, która uzyskała je w sojuszu z Unią. W Polinezji Francuskiej konserwatywne, proautonomiczne i antyniepodległościowe Zebranie Ludowe wygrało wszystkie trzy mandaty.


Nowa wschodząca gwiazda francuskiej polityki Marion Marechal Le Pen

Dominik Nowak

czwartek, 21 czerwca 2012

Gorycz Rosjan po porażce

Porażka z Grekami wywołała na rosyjskojęzycznych stronach internetowych wrzawę. Rosyjscy piłkarze podobnie jak i polscy nie zakwalifikowali się do kolejnej fazy Euro, co w obydwu krajach wywołało falę goryczy. Oto przegląd ciekawszych, rosyjskich demotywatorów, w których oczywiście nie mogło zabraknąć politycznych aluzji.

Po turnieju najbardziej dostało się Andriejowi Arszawinowi. Szydzono z reklamy chipsów, która jest masowo emitowana w czasie turnieju. Zdjęcie na którym triumfalnie podnosi paczkę opatrzono sarkastycznym komentarzem  „nagroda pocieszenia reprezentacji Rosji”. Inne na którym radośnie prezentuje chipsy zestawiono z fotką rosyjskiego hokeisty cieszącego się z pucharu i skomentowano „każdemu swoje”. Z kolei zdjęcie na którym uchwycono mało inteligentną minę Arszawina podpisano ostrym: „on już siebie widzi w Dumie i ty go popierasz baranie!”.

Polityczne zaangażowanie części piłkarzy nie mogło ujść uwadze autorów demotywatorów. Podobnie jak wielu innych rosyjskich celebrytów Arszawin, Pawluczenko i Akinfiejew wystąpili w kilkunastosekundowych spotach, gdzie mówili dlaczego zagłosują na Putina. Stąd demot o wizji parlamentarnej kariery. Jednak lepszym zdaje się być zestawienie zdjęcia greckiego piłkarza Karagounisa, który zdobył zwycięskiego gola w meczu Rosjan z Grekami, z kadrami ze wspomnianych spotów. Podpisano to krótkim i zwięzłym: „Karagounis nie głosował, Karagounis trenował”.

Nie mogło zabraknąć też głosu nadziei. Pojawiło się  zdjęcie Władimira Czurowa, przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej oskarżanego „przez ulicę” o fałszerstwa wyborcze. Fotka ta opatrzona była sarkastycznym komentarzem „Natychmiast oddelegować go do liczenia punktów w grupie”.

Generał Petelicki - samobójstwo czy morderstwo na zlecenie?

W sobotę, 16 czerwca, przed wieczornym meczem Polska-Czechy, krajowe media lotem błyskawicy obiegła wiadomość o śmierci generała Sławomira Petelickiego. Twórca jednostki specjalnej GROM został znaleziony martwy w garażu wielorodzinnego budynku na Mokotowie. Przyczyną śmierci była rana postrzałowa głowy, powstała prawdopodobnie w wyniku samobójstwa.
Jednak skąpość doniesień prasowych na temat śmierci generała, przyczynia się do powstawania coraz to nowych i coraz mniej prawdopodobnych wersji zdarzenia. Niespójne informacje zdają się podważać wstępną tezę policji o samobójstwie i bardziej skłaniają się ku drugiej, znacznie bardziej niepokojącej teorii o morderstwie.


Kim był Sławomir Petelicki?
Swoją karierę w wywiadzie, Petelicki zaczął w roku 1969 w Departamencie I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W latach 1973-1978 był attache kulturalnym, prasowym i naukowym w konsulacie w Nowym Jorku, gdzie również prowadził działalność kontrwywiadowczą.
W 1990 roku sformował słynną jednostkę antyterrorystyczną GROM (Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego). Funkcje dowódcy tejże jednostki pełnij do roku 1995, i później w latach 1997-1999, kiedy to został z tej funkcji odwołany.
Po przejściu na emeryturę, Petelicki zajął się biznesem. Był współwłaścicielem firmy Grupa Grom, zatrudniającej byłych żołnierzy GROM-u. Jego nazwisko jest także łączone z polskim oddziałem firmy Ernst & Young, z Biotonem, a także z Pol-Aqua SA.

Samobójstwo czy morderstwo?
Według wstępnych ustaleń policji , przyczyną śmierci generała było samobójstwo. Jednak czytając, skądinąd, dość skąpe doniesienia medialne na ten temat, wysnułam kilka niepokojących wniosków, które jak na razie pozostają niepotwierdzone.
Według informacji zdobytych przez media, po godzinie 16.00, Petelicki zszedł do podziemnego garażu apartamentowca, w którym mieszkał, natomiast ciało zostało znalezione dopiero około godziny 18.30. Wynika z nich również, że generał popełnił samobójstwo wkładając sobie pistolet do ust, a rana wylotowa znajdowała się w okolicach skroni. Na podstawie tych krótkich informacji pewne pytania same nasuwają się na myśl.
Dlaczego ciało zostało znalezione dopiero po prawie trzech godzinach? Co, oprócz zaistnienia faktu śmierci generała, działo się pomiędzy godziną 16.00 a 18.30? Rzecz działa się w garażu sporego apartamentowca,  co automatycznie nasuwa wniosek, że jest to miejsce ogólnodostępne dla właścicieli mieszkań – czy w takim razie w tym przedziale czasowym absolutnie nikt tamtędy nie przechodził? Co z odgłosem wystrzału? Zwielokrotniony przez betonowe ściany huk powinien być wyraźnie słyszalny. Oczywiście wyjątkiem jest tutaj użycie tłumika, ale tego nie znaleziono. A monitoring? Nieszczęśliwie okazało się, że nie uchwycił miejsca, gdzie padł strzał. Dalej. Pod jakim kątem pistolet musiałby by zostać włożony do ust, żeby rana wylotowa po kuli znalazła się w okolicach skroni? Postrzelenie się w skroń przez usta musiałoby wymagać kuriozalnego wręcz manewrowania lufą. Jaki to miałoby cel? Odpowiedzi nie ma, a to z kolei sprzyja  sypiącym się zewsząd sugestywnym uwagom, które dość skutecznie zaciemniają obraz i tak skomplikowanej sytuacji.

Teorie spiskowe
Tajemnicza śmierć Petelickiego uruchomiła lawinę wszelakiej maści spiskowych teorii, które w miarę jasno dają do zrozumienia, że to nie było samobójstwo. Wstrzemięźliwości w kreowaniu scenariuszy wielkiego spisku brakuje zwłaszcza niektórym politykom, do których wyraźnie zaaspirował m.in. Janusz Korwin-Mikke, pisząc na blogu: „Nie wierzę, by jakikolwiek Polak popełniał w Polsce samobójstwo przed meczem Polska-Czechy. Wierzę natomiast, że mordercy chcieli wykorzystać zainteresowanie tym meczem, by śmierć Pana Generała przeszła mało zauważona.
Generał Petelicki od dwóch lat zachowywał się dziwnie. Jak prawy żołnierz, który wie, że powinien coś zrobić – i nie może tego zrobić.”
Nie ucichło jeszcze echo słów Korwina-Mikke, gdy do dyskursu na temat rzekomego samobójstwa włączył się Jacek Kurski twierdząc, że „ostatnio coś za dużo tych samobójstw, którymi media przestają się interesować po jednym dniu”. Dopytywany przez dziennikarzy, oczywiście powiedział, że jego wypowiedź nie zawierała żadnych sugestii.
Rychło opinia publiczna doczekała się również reakcji prezesa Prawa i Sprawiedliwości, który, pytany o nagłą śmierć generała, stwierdził, że kilka tygodni wcześniej otrzymał on informację, jakby Petelicki był on „na krótkiej liście osób zagrożonych”, które wiedzą i mówią za dużo. Rzekomy informator jest ponoć świetnie zorientowany w sprawach polskiej polityki, ale jak to w przypadku prezesa Kaczyńskiego już bywało, i tym razem nie przejawiał on jakiejkolwiek chęci do ujawnienia źródła swoich informacji. Owo tajemnicze źródło tychże rewelacji, może sprowadzić na prezesa dodatkowe kłopoty natury prawniczej, których powagi wydaje się być nie do końca świadomy. Kodeks karny wyraźnie stanowi, że każdy, kto wie o przygotowaniach do popełnienia zbrodni, ma obowiązek powiadomić o tym prokuraturę, ale tego chyba prezes nie doczytał.



Domysłów bez liku
Śmierć generała wywołała ogromną falę domysłów, czy aby na pewno nikt nie pomógł mu dokonać żywota. Coraz częściej wiąże się też tę sprawę z kilkoma innymi, dość tajemniczymi zgonami, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wśród wymienianych spraw pojawia się między innymi nazwisko Grzegorza Michniewicza, byłego dyrektora generalnego Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, który popełnił samobójstwo w grudniu 2009, Andrzeja Leppera, który powiesił się w warszawskiej siedzibie Samoobrony w lecie 2011 roku, a nawet Barbary Blidy, która zastrzeliła się w 2007 roku w swoim domu, w czasie trwania akcji ABW.
To jednak jeszcze nie koniec tajemniczych powiązań, które, im dalej sięgają, tym zdają się być coraz mniej prawdopodobne. Pojawia się nawet pytanie o to, czy katastrofa smoleńska mogła pośrednio przyczynić się do śmierci generała? Czy to, że był zagorzałym krytykiem rządu i nie krył swojego zdania na temat śledztwa w sprawie Smoleńska, mogło mieć jakikolwiek wpływ na to, co stało się 16 czerwca popołudniu? Jeśli brać pod uwagę możliwość morderstwa, komu aż tak bardzo mogło zależeć na śmierci Petelickiego? Czy ktoś mógł go skłonić do samobójstwa? Czy może to osoba trzecia pociągnęła za spust?
Śledztwo trwa, a informacji wciąż jak na lekarstwo. Przyjaciele i rodzina mówią, że Petelicki nie był osobą, do której pasowałoby samobójstwo. Jak na wojskowego przystało, był z gatunku tych twardych, którzy świetnie radzą sobie w ekstremalnie stresujących sytuacjach. 
Nie zostawił listu pożegnalnego. Nie miał kłopotów biznesowych. Miał żonę i dwoje dzieci. Na pewno posiadał też jakieś plany na przyszłość. Praktycznie nic nie wskazywało na to, że mógłby targnąć się na swoje życie. Nikt nie zabija się bez przyczyny, dlatego na podstawie dostępnych faktów, można wysnuć wniosek, że w jego życiu lub najbliższym otoczeniu działo się coś poważnego. Coś, co mogło mieć wpływ na dalsze wypadki.
Sławomir Petelicki, według słów bliskich mu ludzi, był bardzo przywiązany do wojskowych symboli. Gdyby miał popełnić świadome samobójstwo, czy przed ostatecznym opadnięciem kurtyny nie założyłby swojego najlepszego munduru?
Cała historia ze śmiercią Petelickiego jest dość mocno skomplikowana i owiana mgłą tajemnicy. Śledztwo jest w toku, a pytań wciąż za dużo. W zaistniałej sytuacji pozostaje nam tylko czekać na wyniki pracy policji. Czy odpowiedzi będą satysfakcjonujące dla opinii publicznej? Być może, ale o tym przekonamy się za jakiś czas. 

Dagmara Woś

środa, 20 czerwca 2012

Egipskie sprawy


Hosni Mubarak nie ma ostatnimi czasy najlepszej prasy. Zdrowia też. We wtorek były prezydent Egiptu został przewieziony z więzienia Tora do szpitala wojskowego, gdzie lekarze stwierdzili u niego udar mózgu. Od tego momentu świat zalewają sprzeczne informacje dotyczące stanu zdrowia Mubaraka.

Według agencji Mena, respirator nie zdołał utrzymać przywódcy przy życiu. Innego zdania jest agencja Reutera, która powołując się na własne źródła oświadczyła, iż Mubarak znajdował się w stanie agonalnym, jednak niedostatecznie długo, by dokonać żywota. Obecnie donosi się, że jest nieprzytomny i podłączony do respiratora. 
Adwokat prezydenta, Farid El-Dib wyraził wcześniej obawy o życie swojego klienta sugerując, że powodem złego stanu zdrowia Mubaraka są celowe działania mające na celu doprowadzenie do jego śmierci. Przetrzymywanie 84-letniego człowieka w źle wyposażonym szpitalu to zabójstwo z premedytacją – mówi.

Wybory

Problemy zdrowotne Mubaraka są niejako symbolicznym końcem minionych rządów. Zbiegły się one bowiem z nowymi wyborami prezydenckimi. Mimo iż oficjalne wyniki mają zostać upublicznione dopiero w czwartek, swoje zwycięstwo zdążył już ogłosić główny polityczny rywal obozu Ahmeda Szafika (ostatniego premiera „starego ładu”), Mohammed Mursi. Jego wygrana oznaczałaby w praktyce całkowite przejęcie Egiptu przez Bractwo Muzułmańskie z rąk Najwyższej Rady Wojskowej, która rządzi krajem od ustąpienia prezydenta. Oczywiście, jeśli wojsko, nie stawiając oporu, zdecyduje się całkowicie odsunąć od władzy.


Hosni Mubarak ustąpił ze stanowiska prezydenta Egiptu 11 lutego ubiegłego roku, po fali krwawo stłumionych zamieszek społecznych. Swoją funkcję, 84-letni dziś Mubarak, pełnił blisko trzy dekady.


Jakub Szegda

Tandem wyborczy spod Akropolu. Część III:Wybory czerwcowe.


W minioną niedzielę Greków czekał drugi epizod wyborczy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Przedterminowe wybory do greckiej Izby Deputowanych odbyły się 17 czerwca b.r. z powodu braku możliwości stworzenia koalicji większościowej po ostatnich wyborach w maju.

Sondaże


W ciągu 10 dni od daty wyborów (6 maja), po których przywódcy polityczni bezskutecznie próbowali tworzyć nowy rząd, większość przeprowadzonych sondaży pokazywało, że SYRIZA zaczęła odgrywać główną rolę w walce z ND. To doprowadziło do oskarżenia ze strony liderów ND, PASOK i DIMAR, iż SYRIZA celowo torpedowała wszystkie próby utworzenia nowego rządu w celu realizacji własnego interesu – zwiększenia stanu posiadania po nowych wyborach. Po oficjalnym wyznaczeniu daty nowej elekcji na 17 czerwca większość kolejnych sondaży wskazywało, że ND podjęła inicjatywę walki o zwycięstwo wyborcze, wyprzedzając SYRIZA. Wśród wszystkich najnowszych opublikowanych sondaży   aż 9 wykazywało zwycięstwo Nowej Demokracji, tylko 2 SYRIZY a 1 odnotował remis między nimi.

Kampania wyborcza



Przed wyborami oczekiwano prób nawiązania sojuszy między większymi i mniejszymi partiami. ND negocjowała z Sojuszem Demokratycznym (DISY), DISY z DRASI, a SYRIZA osiągnęła porozumienie z KOISY. Były też pogłoski o negocjacjach SYRIZA z Zielonymi z OP i ANTARSYA. ND i DISY ogłosił pełną fuzję obu ugrupowań do wspólnej zjednoczonej partii na 21 maja. Kolejne trzy partie o charakterze centrowym, liberalnym ogłosiły tego samego dnia umowę o wspólnym koalicyjnym starcie: Odrodzenie Grecji - Akcja - Sojusz Liberalny (DX-DRASI-FS). Mimo wielu pojednawczych słów i gestów między sobą na lewej stronie greckiej sceny politycznej nie doszło do żadnego liczącego się porozumienia przedwyborczego, tak więc wszystkie liczące się siły wystartowały samodzielnie. W dniu 7 czerwca został wydany nakaz aresztowania Iliasa Kasidiarisa (rzecznika Złotego Świtu) po tym jak zaatakował dwie kandydatki do parlamentu w czasie programu na żywo w ANT-1 TV. W czasie gorącej debaty politycznej, Kasidiaris wylał wodę na przedstawicielkę SYRIZY w studiu Renę Dourou, a następnie kilkakrotnie uderzył przedstawicielkę Komunistycznej Partii Grecji Lianę Kanelli zanim sygnał telewizyjny został przerwany. Rząd tymczasowy i wszystkie partie z wyjątkiem Złotego Świtu wspólnie potępiły atak Kasidiarisa. 
Rzecznik rządu Dimitris Tsiodras powiedział: „Ten atak jest atakiem na każdego demokratycznego obywatela. Wzywamy partię pana Kasidiarisa – Złoty Świt – do potępienia tych działań bez zastrzeżeń”. 
ND, PASOK, SYRIZA i ANEL wspólnie uzgodniły nie brać udziału w telewizyjnych lub radiowych dyskusjach panelowych z kandydatami Złotego Świtu. Sondaż opublikowany w dniu 1 czerwca przez GPO wskazywał, że 60% głosów otrzymanych przez Złoty Świt w wyborach majowych pochodziło od Greków, którzy chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec politycznego establishmentu. Mniej niż 30% głosujących na listę rzeczywiście poparło jego skrajne poglądy na temat imigracji.
Rzecznik PASOK powiedział: „Ten młody człowiek pokazał dziś, że stanowi część neonazistowskiej grupy, które oprócz tego, że jest skrajnie prawicowa jest też tchórzliwa i agresywna”. Wezwał on również tych, którzy poprzednio głosowali na tę partię aby przemyśleli to jeszcze raz przed oddaniem swojego głosu w czerwcu.
Lider ANEL Panos Kammenos skomentował tę sytuację, mówiąc „Neonaziści zostali zdemaskowani w telewizji. Ludzie, którzy głosowali na hitlerowskich zbirów powinni odpowiednio zareagować, oddając swój głos następnym razem.” 
Szef LAOS Georgios Karatzaferis określił to zdaniem: „Złoty Świt jest szkodliwy dla greckiego frontu patriotycznego. Zajęło nam 10 lat zyskać szacunek i godność dla ruchu patriotycznego. Nie pozwolimy partii Nikolaosa Michaloliakosa i parlamentarnej bandzie pana Kasidiarisa ośmieszyć to, co budowaliśmy przez te wszystkie lata. Jest teraz czas, aby oni opuścili życie polityczne. Faszyzm nie przejdzie w Grecji."

Wyniki wyborów



Wybory parlamentarne podobnie jak w maju wygrała z niewielką przewagą Nowa Demokracja na którą oddano 29,66% ważnie oddanych głosów co przełożyło się na 129 (w tym 50 w ramach premii za zwycięstwo) mandatów w 300-osobowym Parlamencie Hellenów. Na drugim miejscu uplasowała się SYRIZA z 26,89% i 71 mandatami, a za nią Panhelleński Ruch Socjalistyczny (PASOK) 12,28% i 33 mandaty. Miejsca w parlamencie utrzymały także pozostałe ugrupowania: ANEL (7,51% i 20 mandatów), Złoty Świt (6,92% i 18 mandatów), Demokratyczna Lewica (6,26% i 17 mandatów) oraz Komunistyczna Partia Grecji (4,5% i 12 mandatów). Pozostałe partie tym razem daleko od progu 3% poparcia dającego mandaty poselskie.


Wyniki wyborów w Grecji


Analiza


Przez ostatni miesiąc zgodnie z przewidywaniami umocniły się trzy największe partie.
Nowa Demokracja dzięki porozumieniu z Sojuszem Demokratycznym pochłonęła większość dotychczasowego elektoratu koalicji sił liberalnych, która w maju jeszcze pod trzema szyldami osiągnęła łącznie 6,5 %. Dzisiaj musiała się ona zadowolić zaledwie 1,5% poparcia.
Z drugiej strony ND umocniła także prawą flankę przebąkując o walce z nielegalną imigracją czym można wytłumaczyć przepływ do niej części elektoratów LAOS i ANEL (ANEL stracił 1/3 a LAOS 1/2 poparcia). SYRIZA z kolei zdecydowanie zmonopolizowała lewą stronę greckiej sceny politycznej, zwłaszcza jej antyoszczędnościowy nurt. Powiększyła swoje poparcie o 10%, których w maju można było się doszukać wśród elektoratu KKE (bolesny spadek poparcia z 8,5% do 4,5% w ciągu miesiąca), OP (z prawie 3 do niecałego 1%) a także ANTARSYA (z 1,2% do 0,33%).
KKE zaszkodziło także sekciarstwo, które objawiło się w odmownej odpowiedzi na propozycję SYRIZY co do wejścia do rządu lewicowego po wyborach majowych. Jak się okazało największymi wygranymi całej batalii są partie centrolewicy czyli PASOK i DIMAR. Obie partie utrzymały w czerwcowych wyborach mniej więcej swoje majowe poparcie. Od poparcia zwłaszcza tej pierwszej zależy „być albo nie być” nowego rządu Nowej Demokracji, tak więc może ona stawiać dość twarde warunki. Złoty Świt także utrzymał swoją dość wysoką jak na partię o takim charakterze pozycję, mimo incydentu telewizyjnego i bojkotu ze strony wszystkich pozostałych partii. Może się to wiązać z umocnieniem w oczach elektoratu ich pozycji jako partii antyestablishmentowej, prześladowanej przez wszystkie pozostałe siły polityczne. Dzisiaj (20 czerwca) już wiemy że Nowa Demokracja stworzy gabinet koalicyjny z PASOK i DIMAR zwany rządem ocalenia narodowego. Wspólnie liderzy tych trzech partii skrytykowali SYRIZA za brak chęci wejścia do koalicji a tym samym wzięcia współodpowiedzialności za państwo. Zarówno liderzy PASOK jak i DIMAR sygnalizują że w rządzie reprezentować będą ich partie technokraci a nie politycy. Wiążę się to z tym, że obie partie chcą zmniejszyć swoją odpowiedzialność za ten gabinet. Nie wróży mu to zbyt długiej stabilności ale jak będzie ostatecznie czas pokaże.



Czy te wybory oddalą groźbę odejścia od Euro i powrotu do drachmy?


Dominik Nowak & Eliza Bolimowska